Ominął mnie bejbi blues, chociaż nie raz pojawiały się myśli, jak bardzo moje życie teraz się zmieni. Zawsze byłam osobą niezależną i chyba dość wygodną, teraz mam poczucie, że przestałam być panią swojego czasu, że to ten mały brzdąc dyktuje mi swoje warunki. Jest to dla mnie coś zupełnie nowego, ale już wiem, że dla niej zrobię wszystko.
Ten pierwszy tydzień minął nam spokojnie, Malutka dużo śpi, budzi się co 3-4 godziny na przewijanie i jedzonko. Zasypia pięknie w swoim łóżeczku. Z każdym dniem zmienia się, pojawiają się nowe minki, nieświadome uśmiechy, którymi nas zachwyca. Jedynym problemem jest karmienie, niestety już w szpitalu miałyśmy z tym problem, mała była ciągle głodna, ale po 3 minutach ssania piersi wypluwała nakładkę i wydzierała się w niebogłosy. Położne pomagały mi ją przystawiać, ale bez większych sukcesów. Może kilka razy udało się, że była przy piersi przez 10 minut. Teraz jest karmiona Bebilonem i moim odciągniętym mlekiem, którego wciąż jest bardzo malutko. Cały czas też przystawiam ją do piersi, ale zwykle kończy się to wielkim płaczem. Ale nie poddajemy się, będziemy próbować z innymi nakładkami i lepszym laktatorem.
Cały czas jest z nami tata Helenki, który chce praktycznie wszystko przy niej robić i jest totalnie zakochany w swojej małej królewnie. Przed nami jeszcze ponad tydzień we trójkę w domu, potem Tatuś wraca do pracy i przez większość dnia będziemy same.
A jak wyglądał mój poród?
Termin porodu miałam wyznaczony na 1 listopada lub 31 października, zależnie od lekarza. 28 października wybrałam się do ginekologa, aby zrobić ostatnie USG i sprawdzić ogólny stan rzeczy. Na wizytę pojechaliśmy do innego miasta aż 40 km od nas, bo tylko tam lekarz mógł nas przyjąć. Jakby nigdy nic wpakowałam się na fotel aby po chwili usłyszeć, że mam 7 cm rozwarcia i mam jechać prosto do szpitala, bo dziś w nocy urodzę (a była godzina ok 18.00). Moje zdziwienie było przeogromne, bo nie czułam żadnych mocniejszych skurczów, oprócz takich jak przez poprzednie kilka tygodni. Nie czułam absolutnie żadnych oznak zbliżającego się porodu. Grzecznie zeszłam z fotela, zapłaciłam za wizytę i wyszłam do męża na korytarz ze słowami "jedziemy do szpitala rodzić". Wyobraźcie sobie jego minę :) Lekarz wyglądał na przejętego całą sytuacją, zadzwonił do szpitala, że przyjedzie taka a taka pacjentka z 7 cm rozwarcia i kazał nam pędzić prosto na izbę przyjęć. Całe szczęście, że od kilku dni woziliśmy w bagażniku moją podręczną walizkę! Do pokonania mieliśmy ok 40 km i widziałam przerażenie na twarzy mojego Męża - chyba na poważnie przestraszył się, że nie zdąży mnie dowieźć do szpitala ;)
Na izbie przyjęć położne, kiedy usłyszały, że mam 7 cm rozwarcia i brak bolesnych skurczów, uśmiechnęły się z niedowierzaniem. Mnie też nie chciało się wierzyć, że wezmą mnie na porodówkę, a jednak tak się stało. Po kilku minutach byłam już w piżamce, a małżonek w przecudnej urody niebieskim zestawie a'la pan doktor z serialu. Błyskawicznie znaleźliśmy się na sali porodowej, pięknej, przestronnej, gdzie położono mnie pod KTG, przygaszono światła, włączono muzykę i zostaliśmy z mężulem sami na jakieś pół godziny. Leżałam sobie wyluzowana, nie czując absolutnie żadnych skurczów, KTG też za wiele nie pokazywało. Przyszła do nas młoda sympatyczna lekarka i stwierdziła, że przebiją mi pęcherz płodowy a potem zapewne w godzinę urodzę. Ja nadal nie dowierzałam. Stwierdziła, że mam 8 cm rozwarcia i tak naprawdę najtrudniejszą część porodu już za sobą. Za moment pojawiła się z miseczką i dziwnymi akcesoriami i ochoczo zabrała się do przebijania pęcherza. Po kilkunastu minutach skurcze przybrały na sile, a po pół godzinie wyłam z bólu prosząc o znieczulenie, którego oczywiście już nie mogłam dostać. Niestety dopadły mnie zwalające z nóg bóle krzyżowe. Zaszyłam się w łazience i żadną siłą nie chciałam się stamtąd ruszyć, nie było mowy o drabinkach, spacerach, piłce, a nawet skorzystaniu z prysznica.. Większą część porodu spędziłam nad toaletą, gdzie czułam się bezpiecznie. Kiedy skurcze były już cholernie mocne położna kazała mi położyć się na łóżku porodowym i zostałam podpięta pod KTG. Usłyszałam, że dostanę oksytocynę po to, aby nam się "skurcze rozhulały". Co?? jak to rozhulały?? to one mogą być jeszcze mocniejsze?? W tamtym momencie miałam ochotę podziękować wszystkim i iść do domu. Nie zdawałam sobie sprawy, że to już naprawdę końcówka i że za kilka minutek malutka będzie na świecie. Od podłączenia kroplówki był już tylko mój dziki krzyk i parcie. O 21.30 miałam już córeczkę na swojej piersi.
Tak więc od wejścia na salę porodową do narodzin minęło ok 2 godzin.Teraz śmieję się, że pójdę na kolanach do Częstochowy w podzięce za tak lekki i szybki poród. Mąż był cały czas ze mną, masował mi plecy i dopingował do parcia. Nie wyobrażam sobie być tam bez niego. Po porodzie został z nami jeszcze do północy.
Patrząc na Helenkę leżącą na moim brzuchu nadal nie mogłam uwierzyć, że to ją nosiłam przez 9 miesięcy, że jest nasza, taka doskonała. Całą noc nie zmrużyłam oka, bo nie mogłam się na nią napatrzeć. I tak zaczęła się nasza wielka przygoda :)
Piękna córa! :) faktycznie expresowy poród. Zazdroszczę takich krótkich skurczów... u mnie trwały 23 godziny :O z tym, że najgorsze trwały blisko 6 godzin... ale jak widać kobieta wiele pitrafi znieść.
OdpowiedzUsuńGratuluję jeszcze raz! :) cieszcie się sobą!
Nauka życia z uzależnieniem od naszego maleństwa i podporządkowaniem mu siebie jest ciężka, przynajmniej dla mnie ;) ale widzę, że Ty sobie z tym radzisz o niebo lepiej!
Nie wyobrażam sobie tych 23 godzin.. podziwiam! Mimo że u mnie mocne bóle krzyżowe trwały krótko, nie wyobrażam sobie ani minuty dłużej.. ale pewnie tak jest, że nawet nie wiemy, ile jesteśmy w stanie wytrzymać, dopóki nie znajdziemy się w danej sytuacji.
UsuńA co do zmian- mnie też momentami nie jest łatwo, jest to jednak jakiś szok, całkowita zmiana dotychczasowego trybu życia. Żeby nie zwariować staram się jakoś "rozpieszczać", codziennie gdzieś wyjść chociaż na chwilę, zrobić coś dla siebie. U mnie to skutkuje :)
sliczna dziewczynka, wyglada bardzo podobnie jak ja gdy bylam w jej 'wieku' ;d
OdpowiedzUsuńAleż z Ciebie szczęsciara!!!!!!!!!!! 7 cm rozwarcia, i zero bolu i swiadomosci rozpoczynającego sie porodu- zazdroszcze :) super ze tak gladko i szybko Ci poszlo, to sie pewnie nie czesto zdarza przy pierwszym porodzie. w kazdym razie brawo i gratulacje. Malenka jest boska, ma superasne wloski i przepiekne imię :) Trzymajcie sie dziewczyny. i nic sie nie martw pokarmem i daj sobie wmowic przez nikogo ze to Twoja wina itd. Czasami tak jest ze karmienie nie jest takie proste i ja to rozumiem. Nam sie udalo 2 tyg samym cycem, a 2 miesiace cyc plus butla z bebilonem. cieszcie sie sobą
OdpowiedzUsuńTak, wiem, że jestem szczęściarą :) Dzięki za te słowa o karmieniu, są mi potrzebne.. wszyscy mnie o to pytają i już nie chce mi się tłumaczyć, czy karmię, czy nie karmię, i dlaczego tak, a nie inaczej.. zaczęło się już w szpitalu gdy musiałam małą dokarmić butelką, każdej po kolei położnej musiałam się z tego tłumaczyć...Ale najważniejsze, że teraz jest progres, bo pokarmu mi przybywa, a nie ubywa :)
UsuńJeeej, ale historia. Życzę sobie też takiego porodu, do terminu 2 tygodnie a tu ani widu ani słuchu, Hania nie chce wyjść... Wiem, wiem jeszcze ma czas ale ja tak pragnę już ją utulić i wycałować. Gratuluję ślicznej córeczki, pozdrawiam Ela
OdpowiedzUsuńW takim razie życzę Ci równie szybkiego porodu :) Pozdrawiam!
UsuńAle piękna czuprynka! Słodziutka :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę tak szybkiego porodu, ciesz się, że tak późno dopadły Cię bóle od krzyża, ja niestety miałam je od 1 cm rozwarcia i nikomu nie życzę, bo przemęczyłam się prawie 10 godzin z tymi bólami.
O rany, tego sobie nie wyobrażam...
UsuńOjjj świetna jest taka poczochrana :) taki poród to mógłby być na zamówienie!
OdpowiedzUsuńNo jest cudna czarnula :)
UsuńPoród jak z bajki;P oczywiście swoje i tak wycierpiałaś, dobrze, że masz to za sobą. A córeczka jest niesamowita. A ta czuprynka no brak słów. Cudak:))
OdpowiedzUsuń:)
UsuńJeeej! Jaki słodziak!!!! A jakie ma włoskii!! Gratulacje!
OdpowiedzUsuńwww.swiat-wg-anuli.blogspot.com
Dziękujemy!
UsuńGratuluję!!! :)
OdpowiedzUsuńZ tym 7mm rozwarciem, bez większej odczuwalności skurczów, zszokowałaś mnie :) Ja też tak chcę! :))
Jeśli, masz ochotę zapraszam na mojego bloga i wyzwanie ;)
http://magiczneslowaa.blogspot.com/2014/11/wehiku-czasu-wspomnienia-z-dziecinstwa.html
Pozdrawiam serdecznie
Kasia
Tak jak pisałam w poście, sama byłam przez większą część porodu w szoku ;) Lekarka wspomniała, że takie przypadki się zdarzają, ale naprawdę bardzo rzadko. Pozdrawiam!
UsuńGratulacje, pierwszy poród wspominam bardzo, bardzo źle, drugi trochę lepiej, bo krótszy, ale i tak wole o tym zapomnieć ;p
OdpowiedzUsuńŚliczna Helenka
Po kim taka czupryna?
OdpowiedzUsuńPoród super. Pozazdrościć
Śmiejemy się, że jest małym Chińczykiem i znaleźliśmy ją na plantacji ryżu ;)
UsuńZazdroszczę zarówno "gładkiego porodu" jak i bujnej czupryny u maleństwa :-) Mam nadzieję, że moja córcia będzie chciała też tak szybko i bezboleśnie wyskoczyć na ten świat. Ale to dopiero w marcu przyszłego roku, więc jeszcze trochę przed nami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
diabelnieanielska.blogspot.com
Miałam bardzo podobnie :)
OdpowiedzUsuńJa miałam już pełne rozwarcie i zero skurczy. Przy 8 cm również mi powiedziała położna, że powinnam się cieszyć, bo to co najgorsze "niby" za mną. Podali mi oksycotynę o 8.30, skurcze pojawiły się w sekundę, a o 9:50 już urodziłam. :)
A Twoja córcia piękna :)
Prześliczna córa! Nie tylko zaraz po porodzie - zajrzałem również do bardziej aktualnych wpisów. Rośnie jak na drożdżach, a te błękitne oczyska i do tego jeszcze te loki! (Jak to facet zmienia się, kiedy sam zostanie ojcem...ech :P). "Do pokonania mieliśmy ok 40 km i widziałam przerażenie na twarzy mojego Męża - chyba na poważnie przestraszył się, że nie zdąży mnie dowieźć do szpitala" - no ja dokładnie wiem, co on przeżywał, znam to z autopsji:) U nas wprawdzie była cesarka - ale emocji również nie zabrakło. Była radość, oczywiście, ale i ból i zmęczenie mamy Małej. Więcej do poczytania u mnie: http://www.simed.pl/blog/macierzynstwo-bez-lukru-czyli-pierwsze-dni-po-porodzie/. Pozdrawiam, Krzysiek :)
OdpowiedzUsuńTo dziś wspominam te piękne dni :)
OdpowiedzUsuńPamiętam swój poród... to były najdłuższe godziny w moim życiu, ale byłam bardzo szczęśliwa. Wszystkim przyszłym mamą polecam zastanowienie się nad indywidualną opieką okołoporodową - sama z niej skorzystałam i nie żałuję, bo wiem, jak trudno jest dość do siebie po porodzie.
OdpowiedzUsuńPoród to wyzwanie, jednak warto go przeżyć w miarę spokojnie bo na świat przychodzi nasz malutki, wyczekiwany cud. A myślałaś może o pobraniu komórek macierzystych z krwi pępowinowej podczas porodu? To rozwiązanie ma wiele zalet, kobiety coraz częściej się na nie decydują :)
OdpowiedzUsuń